wtorek, 28 grudnia 2010

witam ponownie !

witam po długiej nieobecności..dziękuję za żarliwą dyskusję, głosy czy resoscjalizować i kogo są podzielone..jasne! każdy ma swoje zdanie na temat. dziś chciałabym opowiedzieć Wam o jednej z metod resocjalizacji i o wrażeniach jakie wywarło na mnie spotkanie na jadnym z wykładów, z Panem Dariuszem Szada-Borzyszkowskim, reżyserem telewizyjnym i teatralnym. Obecnie pracuje on nad trzecim przedstawiem z więźniami z białostockiego zakładu karnego.. Poprzednie dwa projekty kosztowały go niemało zdrowia fizycznego i psychicznego, wszak wszedł on bezpośrednio w nieznany jemu dotąd świat więźnia.Musiał nauczyć się zasad więźniów, zaskarbić sobie ich zaufanie i przekonać, że teatr może być dla nich. Pyataliśmy go jak to zrobił? Nasz gość odpowiedział: po prostu! Ustaliłem z więźniami jasne zasady - nie bedzięmy siebie wykorzystywać, jesteśmy tu w określonym celu- pracujemy nad projektem, a udział w nim nie jest przymusowy! Wielokrotnie więźniowie próbowali sprawdzić cierpliwoćść i charakter swojego "nauczyciela". Co mnie zaitrygowało to to,że reżysera wcale nie interesowały wyroki więźniów, kto za co i ile siedzi...mówił : może lepiej czasem nie wiedzieć..(sądzę że uniknął w ten sposób zbednych uprzedzeń, a  za niewinność przecież nie siedzą...) I jeszcze jedno zdanie, które powtarzał im jak mantrę : Jesteście tacy jak inni ludzie i macie takie same prawa !!
A jak wyglądała praca nad projektami? rzecz jasna, że o wiele łatwiej prqacuje się z profesjonalistami. Przygotowanie przedstwienia aktórów trwało  2miesięce, więźniom potrzebne było ok.4-5. Nie było łatwo przekonać do siebie grupę R-3 (ostrej recydywy, grypsujących) wiele z wymogów roli było nie do zaakceptowania przez liderów tej grupu -uwłaczało to ich godności i prestiżu w chierarchii więziennej.. praca nad samym tekstem, czytaniem i intonacją trwała kilka tygodni.Wiele wysiłków należało też włożyć w wyrażanie emocji. Oni nie potrafili okazać miłości, zaufania, szacunku - niestety życie trochę zmieniło im priorytety.. proste gesty czy słowa nie przechodziły im przez gardło...Reżyser jednak cierpliwie ćwiczył ich empatię, uczył wyrażać emocje, przenosił to na sytuacje dobrze im znane, na realia więzienia.było dużo łatwiej. Pracy nie ułatwiał także personel średni. Klawisze więznienni naśmiewali się z tego pomysłu terapii przez teatr, robili problemy natury organizacyjnej, a mimo to aktorzy i reżyser cierpliwie pracowali nad przedstwaieniem.
Dzień premiery. Przedstwienie odbyło się w prawdziwym teatrze, organizacyjnie trudne.W pierwszych rzędach personel więzienia, wychowawcy, dyrekcja, nawet klawisze...ich wzrok utkwiony w scenę, aktorów (oni nieco zażenowani, zmieszani - twardziele przebierają się przed jakby nie było swoimi "wrogami" ), chwila zawachania...ale grają dalej. Premiera daleka od profesjnalnego występu. Scena finałowa przedstawienia "Kobieta nad nami", mowa o marzeniach...ku zaskoczeniu widzów i samego reżysera, ta scena była najbardziej przekonująca, szczera i prawdziwa. Wypadła lepiej niż u aktórów profesjonalych. a dlaczego? Zdaniem naszego gościa, marzenia to jedyna rzecz w więzieniu, którą doskonale znają. Marzenia trzymają ich przy życiu, mimo dlugich wyroków. Jedni marzą o wyjściu, inni o przepustce, jeszcze inni o papierosach w paczce od rodziny czy liście od dziewczyny..Marzą o tym czego im brakuje, co jest dla nich tak ważne, za czym tęsknią. I o tym nie mówią może głośno, ale każdy z nich marzy i to pokazali w finale. Występ oklaskiwany, w nich duma rosła, ale najbardziej czekali na opinię swego guru - reżysera. Powiedział, że jest z nich zadowolony, że się otworzyli, że pokazali co w nich tkwi, a co nie jest widoczne na pierwszy rzut oka..wrażliwość, chęć do nauki, pracy, chęć zmiany. nauczyli się także pokory i szacunku do siebie jako do współpracowników..Już po spektaklu jeden z więźniów powiedział: - W tej sztuce, jak u nas, toczy się walka o bycie lepszym, o kobietę. Czy w naszym prawdziwym życiu wygra nasze pragnienie czy znowu los? To się okaże...wielu  z nich wielokrotnie jeszcze zwracało się do Pana Dariusza w problemach osobistych, on nie traktował tej znajomości ani całkiem służbowo ani na stopie przyjacielkiej. Nie ma wątpliwości, że ten człowiek wzbudził w nich pewne pokłady energii i uczuć. Może to jego podejście człowieka do człowieka (nie pracował nigdy wcześniej z więźniami, nie ma tez przygotowania  pedagogicznego ), jego otwartość, komunikacja i jasne zasady sprawiły, że ci twardzi i niewątpliwie brutalni ludzie bawili się i uczyli teatrem.
Czy uważacie, że takie projekty jak ten mają sens? Czy możliwa jest resocjalizacja prze teatr? Czy tacy ludzie jak pan Dariusz (bez przygotowania resocjalizacyjnego) powinni pracować z więźniami? Czy personel średni nie potrafi zapewnić takich metod więźniom? a może powiinii oni jak dotychczas katować i podburzac do buntów więźniów? Napiszcie co sądzicie na ten temat... liczę na Was :)

fragment drugiego projektu: przedstwienie "Jasełka moderne"
http://www.youtube.com/watch?v=2DyxShm_jnQ